Maszyna Szczęścia - Więcej niż rozczarowanie
Maszyna, która na podstawie DNA daje gotowy przepis na szczęście - dla mnie brzmi co najmniej interesująco. Zwłaszcza że jej zalecenia nie są podobne do tych, które możemy usłyszeć od rozmaitych coachów. Żadnego "wysypiaj się", "myśl o sobie" czy "bądź asertywny". Te czasy minęły. W 2035 roku ci, których stać na usługi firmy Apricity poddają się prostemu testowi, a maszyna może zalecić im na przykład jedzenie mandarynek, korzystanie z usług prostytutek czy ucięcie sobie kawałka palca - coś, co pozwoli badanemu być szczęśliwszym, mimo że na pierwszy rzut oka wydaje się irracjonalne.
Pearl pracuje w Apricity od kilku lat. Choć sama na co dzień w pewnym sensie obcuje ze szczęściem, nie potrafi uszczęśliwić swojego nastoletniego syna. Gdyby tylko chciał poddać się testowi... Czy jego wynik zadowoliłby nie tylko Rhetta, ale i Pearl?
Od razu zaznaczę że to książka, która nie rozczarowała mnie tak zwyczajnie, bo zwyczajne rozczarowanie byłoby wtedy, gdyby była po prostu słaba, przeciętna, a ja nastawiłabym się na coś dobrego. W tym przypadku było o wiele gorzej - autorka wykreowała ciekawy świat, miała dobry pomysł na wątki, interesujących bohaterów z pogłębionym rysem psychologicznym i zwyczajnie lekkie pióro - i mimo tych wszystkich zalet Maszyna szczęścia kompletnie się nie udała. Dlatego do rozczarowania dołączyła złość na niewykorzystany potencjał. Co konkretnie poszło nie tak?
Przede wszystkim pani Williams w mojej ocenie przesadziła z liczbą bohaterów, którymi chciała nas zainteresować. Najgorsze jest to, że prawie każda postać stanowiłaby świetny materiał na głównego bohatera w osobnej powieści. Zamiast tego poznajemy ich losy pobieżnie, i za często nijak mają się one do teoretycznie głównej linii fabularnej, czyli Pearl i jej syna. Piszę o teoretycznej głównej linii nie bez powodu; tak naprawdę koło połowy człowiek gubi się i zastanawia - o co chodzi w tej książce, dlaczego poznajemy kolejną i kolejną osobę mającą tak mało wspólnego z bohaterami z pierwszych rozdziałów, i co ma wnosić do całości te (kolejne zresztą) kilkadziesiąt stron? Mimo wszystko po cichu liczyłam, że może jednak ma to mieć jakiś sens, który poznam pod koniec książki.
Przeliczyłam się i to bardzo, bo autorka ewidentnie wystrzelała się z pomysłów na niepotrzebnych rozdziałach i zabrakło jej mocy na stworzenie zakończenia, które spajałoby całość wystarczająco wyraźnie, by nadrobić rozmyty gdzieś po drodze sens. Mało tego, mocy nie wystarczyło nawet na przyzwoitą końcówkę; według mnie wygląda ona jak napisana pięć minut przed pójściem do druku. Aż nie mogłam uwierzyć, że historia może kończyć się do tego stopnia nijako.
Podsumowując, jeśli to poszatkowane oko z okładki miało symbolizować kawałki, z których składa się Maszyna szczęścia, to treść niestety nie tworzy takiej ciekawej całości. Zabrakło w niej wyraźnego pierwszego planu, a bez niego i bez spajającego zakończenia najciekawsze pomysły na boczne wątki nie uratują książki.
Egzemplarz recenzyjny od wydawnictwa Edipresse książki.
Autor: Katie Williams
Tłumaczenie: Anna Klingofer-Szostakowska
Egzemplarz recenzyjny od wydawnictwa Edipresse książki.
Autor: Katie Williams
Tłumaczenie: Anna Klingofer-Szostakowska
Nie będę zatem zaprzątać sobie głowy tą książką skoro jest słaba..
OdpowiedzUsuńTakie rozczarowanie chyba są najgorsze. Kiedy widzi się zmarnowany potencjał na naprawdę dobrą książkę.
OdpowiedzUsuńhttps://ksiazki-jak-narkotyk-zaczytana.blogspot.com/
No to wiem, po jaką kolejną książkę nie sięgać ;)
OdpowiedzUsuńWspółczuję, że książka okazała się takim niewypałem. Masz rację - słabe książki nie są aż taką tragedią czytelniczą. Znacznie gorsze są te, które miały wszystko, by być dobre, a coś po drodze masakrycznie się popsuło.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak, to aż boli jak kurcze mogło być super i powinno, a tu lipa.
UsuńFaktycznie mogło z tej powieści wyjść coś ciekawego, bo sama zaczęłam zastanawiać się jak odcięcie palca może kogoś uszczęśliwić. Ale skoro pojedyncze wątki nie łączą się w całość to powiem krótko, będę unikać tej pozycji. Współczuję rozczarowania i złości, też byłabym zirytowana.
OdpowiedzUsuńAkurat z tym palcem w przypadku tego konkretnego faceta to było jak się potem okazało nawet z sensem ;)Strasznie mi szkoda tej książki, bo naprawdę powinna była się udać.
UsuńTo oko jest hipnotajzing ;) A skoro tylu tam bohaterów, to może autorka stworzyła sobie uniwersum jak Marvel i ma już plan na co najmniej dwadzieścia części serii? :)
OdpowiedzUsuńPS. Strasznie mnie zaciekawiło, w jaki niby sposób miałoby mnie uszczęśliwić ucięcie sobie palca...
No może i tak, może i tak:)
UsuńAle tego konkretnego faceta mogło uszczęśliwić odciecie, nawet jest to dość rozsądnie uzasadnione :)
Ile to razy książka mnie zawiodła, a pomysł był dość dobry? Najgorsze jest to, że tracą papier, też i swoje pieniądze, opłacają redaktorów i to wszystko na nic, bo nie ma nikogo obiektywnego; nikogo, kto by powiedział, że to wszystko zmierza ku katastrofie. Nienawidzę jak w powieściach jest nadmiar bohaterów, ale jeszcze przeżyję to, jak widzę w tym sens na zakończenie. Cieszę się, że nie kupiłam tej książki, bo byłam nią mocno zainteresowana. Pozdrawiam Cię:)
OdpowiedzUsuń