Ian McEwan - W imię dziecka
Sprawa nie jest cięższa niż te, którymi dotychczas zajmowała się szanowana sędzia Fiona Maye. Prawie pełnoletni świadek Jehowy odmawia transfuzji krwi. Chory na białaczkę chłopak ma w zasadzie 24 godziny, po tym czasie jego stan ulegnie gwałtownemu pogorszeniu. Czy Adam ma świadomość, że poza śmiercią w imię wiary naraża się na śmierć prawdziwego męczennika? Rodzice, również świadkowie Jehowy, popierają syna. Szpital twierdzi, że transfuzja jest konieczna. Pani sędzia musi odłożyć na bok osobiste problemy i podjąć decyzję, i jaka by ona nie była, niesie za sobą poważne konsekwencje.
Główną bohaterkę najtrafniej charakteryzuje chyba słowo "sztywna". Fiona na pierwszy rzut oka wydaje się wręcz lodowata, wyzuta z emocji; to ceniona profesjonalistka oddana swojej pracy i dążąca w niej do perfekcji. Za tym pozornym chłodem i opanowaniem kryje się cała burza uczuć i reakcji, które możemy zobaczyć dzięki temu, że to z jej perspektywy poznajemy tę historię. Jej otoczenie nie widzi, ile kosztują ją te trudne sprawy, w których podejmuje ciężkie decyzje. Nie pokazuje też tego mężowi, i po części przez to jej małżenstwo dotknął głęboki kryzys. Zbliżającą się do 60-tki kobietę nachodzą refleksje dotyczące całego życia. W takim momencie życia zastaje ją sprawa Adama.
To niepozorna książka, a przez to łatwo dać się zmylić jej niewielkiej objętości. W imię dziecka to jednak doskonały przykład na to, że w niewielkiej liczbie słów można zmieścić ogrom dylematów, rozterek i problemów, które nie opuszczają człowieka długo po lekturze. Jednym z ważniejszych pytań jest to o cenę, jaką przychodzi zapłacić za decydowanie o czyimś życiu. Lub śmierci. Prawda jest taka, że czasem ktoś tę odpowiedzialność na siebie wziąć musi. Najważniejsze według mnie jest inne pytanie zadane przez autora: to o sens życia i życie, kiedy tego sensu się szuka.
Zadziwiła mnie lekkość, z jaką McEwan przedstawia naprawdę ciężkie gatunkowo tematy. Nie przytłacza czytelnika, nie próbuje wywołać w nim łez; bardziej sygnalizuje i wycofuje się, żeby dać miejsce na spokojne przyswojenie sobie problemu. Spokój zresztą cechuje całą tę książkę, bo właśnie tak się ją czyta - niespiesznie, powoli, bez jakichś porywów w akcji i przyspieszonego tętna. Wątki nie są tu pogłębione, raczej przedstawione na tyle, na ile wymagało zapoznanie odbiorcy z sytuacją. Odniosłam trochę wrażenie, jakby autor miał pomysł, do którego dobudował krótką fabułę. I to o dziwo zadziałało, wystarczyło, by wyczerpać temat.
Pierwsze spotkanie z Ianem McEwanem było dla mnie interesującym przeżyciem. Choć książka zebrała naprawdę różne opinie, to w mojej ocenie nie jest niedopracowana. Jest dokładnie taka, jaka zapewne miała być - krótka, zwięzła i na temat. Pewnie gdyby autor polał w niej trochę wody i tak nie zatopiłby sensu, ale mnie właśnie taka krótka, nieprzegadana wersja odpowiada. Czasem nie trzeba wielu stron, i to jest właśnie ten przypadek.
Egzemplarz recenzencki od wydawnictwa Albatros.
Przekład: Anna Jęczmyk
Chętnie przeczytam. Pewnie za sto lat, ale jak wpadnie mi w rękę, przeczytam na pewno. Tytuł skojarzył mi się trochę z "W imię miłości", choć tamta historia jest inna. Chociaż... też chodzi o podjęcie decyzji wbrew woli rodziców. Z tym, że i wbrew woli dziecka...
OdpowiedzUsuńMatko, ale ja mam dziś zamot. A trzeba napisać dwa artykuły i ogólnie ogarnąć się. Dobra, biorę się do pracy, samo się nie zrobi ;)
A ja chętnie przeczytam W imię milosci;)
UsuńNo to bierz się bierz, nie ma lekko;)
Ech, tak niedawno to pisałam, a tu znowu trzeba brać się za artykuły. Tym razem trzy ;)
Usuń"W imię miłości" zadynda u mnie na blogu w okolicach 8 marca, ale bardziej po temu, żeby zamieścić coś krótszego niż ostatnie dwie notki. Chyba, że Empik doceni mój geniusz i nagrodzi go bonkiem. A jak nie, to zabieram recenzję z ich strony, taka jestem materialistka ;)
Czekałam na recenzję od kiedy zobaczyłam tę książkę na twoim instagramie :) Oczywiście chętnie dam jej szansę, bo sam zarys fabuły zwiastuje niełatwą, ale intrygującą lekturę. Trochę tylko obawiam się czy wystarczy mi oszczędna forma przedstawienia wątku, bo nie ukrywam, że jestem z tych osób, które lubią opasłe tomiska i rozbudowane historie. Ale zwięźle nie musi znaczyć źle, więc po prostu muszę przeczytać :)
OdpowiedzUsuńOpinie ma różne głównie ze względu właśnie na grubość, nie każdemu pasuje takie coś między rozbudowanym opowiadaniem a krotką ksiazka;) jak będzie z tobą, sama zobaczysz;)
UsuńWkradł ci się błąd w tytule :D
OdpowiedzUsuńA książki nie czytałam. ALe, ale jestem fanką tego autora. Zakochałam się w "Pokuta" i mam też przeczytaną na plazy w Chesil. Jak najbardziej, podoba mi się styl pisania McEwana. Na pewno po coś jeszcze sięgnę.
Kurcze a niby tak sprawdzałam wpisując, dzieki, już poprawiłam ;)
UsuńTeż jeszcze coś od niego przeczytam na pewno;)
Po Twojej recenzji wiem, że już na pewno kupię tę książkę. Bardzo ciekawią mnie takie sprawy: przekonania religijne kontra walka o zdrowie. Co z tego wyniknie? Jaką podjęła decyzję? Już nie mogę się doczekać odpowiedzi. A co do objętości książek, to już nieraz zauważyłam, ze takie nieprzegadane bywają lepsze od tych "grubasków":) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDaj znać jak przeczytasz, jak ci się spodobała ;)
UsuńBardzo intrygujący temat książki :D Znając siebie sam opis sprawiłby, że przeczytałabym ją. Muszę o niej następnym razem pamiętać :)
OdpowiedzUsuńIan McEwan nie przytłacza czytelnika, a jednocześnie porusza bardzo istotne tematy. Robi to jednak bardzo starannie, a doskonale wyważone zdania niemal zawsze trafiają w punkt. Chyba dlatego ta książka jest tak dobra i faktycznie - nie można dać się zwieść liczbie jej stron.
OdpowiedzUsuń