Krystyna Januszewska - Kołysanka


Przeszłość, zwłaszcza taka jak nasza, Polaków, pełna jest przeróżnych historii. Sami pewnie znamy niejedną rodzinną opowieść, która sięgając kilkudziesięciu lat wstecz, wciąż łączy kolejne pokolenia. Przeszłość kiedyś była teraźniejszością, kształtowała naszych przodków, którzy z kolei mieli wpływ na nas. Pamięć o ich przeżyciach pomaga więc w pewnym sensie zrozumieć nam samych siebie. Przeszłość żyje w kolejnych pokoleniach, ale nieutrwalona, nieusystematyzowana, nieprzekazana dalej, może zostać już na zawsze tylko rodzinną opowieścią, z roku na rok coraz bardziej ubogą w szczegóły. Krystyna Januszewska i jej krewni nie dali przepaść ich rodzinnej przeszłości. 

Kołysanka to drugi tom sagi rodzinnej, w którym poznajemy szczególnie blisko losy dwóch rodzin - Kuśmierczyków, którzy wyjechali z Kielecczyzny do kolonii Krymno na Kresach, oraz Grudów, rodziny przedwojennego oficera z Żółkwi. Tom drugi rozpoczyna się od roku 1926, kiedy to Jan i Wiktoria Kuśmierczykowie z trudem układają swoje życie na wciąż obcym dla nich Polesiu (historię dziadków autorki można poznać bliżej sięgając po pierwszy tom sagi Dziedzictwo. Jego znajomość nie jest niezbędna do lektury Kołysanki, ale wysoce wskazana). Towarzysząc bohaterom w ich codziennym trudzie na roli, budowaniu życia od nowa, będziemy to robić ze świadomością nieuchronności zbliżania się roku 1939, który przyniósł im wszystkim różne wersje tego samego koszmaru - wojny. Jak odmienne były losy rodzin oficera i chłopa - a może okaże się, że nieszczęście nie patrzy na status społeczny?

Jako że po Kołysankę sięgnęłam świeżo po lekturze Dziedzictwa, silnie związałam się z rodziną Kuśmierczyków i to ich losy leżały mi najbardziej na sercu w trakcie lektury. Byłam pełna podziwu dla ich hartu ducha, siły, z jaką podnosili się po kolejnych nieszczęściach i razach od losu. Zaczynając od ciężkiego losu chłopa, z którym wiązała się bieda, śmierć kolejnych dzieci, ale i ucisk ze strony kolejnych władz, kończąc na tragedii, która dla mnie jest nie do opisania - Krymno leżało między ukraińskimi wioskami... Do tego wszystkiego należy dołożyć okropieństwa II wojny światowej (a przecież Jan i Wiktoria przeżyli też pierwszą!), która rozdzieliła rodzinę, a każde z dzieci doświadczyło w trakcie tych strasznych lat rzeczy, o których nigdy nie zapomniało. Często czytając o różnych wojennych losach, rozbijamy się o statystykę - tyle a tyle ludzi przeżyło to i to. Często czytamy o obozach, o froncie, ogólnikowo o ciężkiej sytuacji ludzi żyjących w miastach czy wsiach, ale spojrzenie na to przez pryzmat jednej rodziny, wioski, społeczności uderza z dużo większą mocą niż największe liczby.


Sięgając po ponad siedemset stron historii dotyczącej wielu osób i miejsc może powstać obawa, czy czytelnik odnajdzie się w tych rodzinnych korelacjach i wspomnieniach obcych sobie osób. Tak naprawdę z samego tekstu Kołysanki można odnieść wrażenie, że to czysta fikcja literacka, napisana porywająco, cudownie oddająca klimat minionych lat zobrazowany na okładce książki, opisująca także strach i bezradność ludzi, którzy pewnego dnia musieli stanąć w obliczu końca świata, jaki do tej pory znali, beletrystyka najwyższych lotów, ale nie żywa, realna historia. Ta przecież bardziej kojarzy się z suchymi faktami, relacjami osób, które niekoniecznie potrafią przelać myśli na papier. W przypadku tej sagi nie ma tego problemu. Te kilkaset stron sprawiło, że dla mnie bohaterowie stali się postaciami z krwi i kości, a świadomość, że to są prawdziwe wspomnienia ludzi, którzy w większości dopiero niedawno odeszli z tego świata, a niektórzy jeszcze wciąż żyją, jest jedyna w swoim rodzaju.

Ta saga rodzinna jest niezapomnianą podróżą w niedawną przeszłość, którą bohaterowie tej książki dzielili przecież także z naszymi krewnymi. Czytając o Kuśmierczykach czy Grudach pewnie niejednokrotnie trafimy na ślady opowieści z naszych rodzinnych domów. Kto wie, może lektura stanie się okazją do wspominek - tych gorszych, ale i lepszych chwil naszych dziadków. W końcu czas ucieka, niedługo nie będzie już z kim wspominać.

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Komentarze

  1. Muszę jeszcze nadrobić pierwszy tom.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystkie sagi rodzinne po jakie sięgnęłam mnie nie zawiodły. Ta również wydaje się być warta uwagi.
    Muszę tylko nadrobić pierwszy tom.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  3. Sagi bardzo lubię, będę ją miała na uwadze :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Sagi rodzinne bywaja bardzo poruszajace, łączące nas mocno emocjonalnie z bohaterami. I chyba to,co opisałaś jest takim właśnie wartym przeczytania przypadkiem, innym od wtórności i ptzegadania czestego w tym gatunku. Chętnie przeczytam. Pozdrawiam ciepło 😊

    OdpowiedzUsuń
  5. Przyznam szczerze, iż nie przepadam za sagami, aczkolwiek o tej czytałam już wiele dobrego. Rozpocznę jednak od pierwszego tomu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Przeczytałam z wielkim zainteresowaniem " Kołysankę". Doceniam wielką pracę Autorki, gromadzącej materiał do napisania tej szczególnej sagi. Opisane tereny i historie, zarówno Wschodnich Kresów oraz Kielecczyzny, często przypominają o opowieściach dziadków i rodziców, które były snute zimowymi wieczorami. Byliśmy zbyt mali aby wszystko zapamiętać a oni odeszli i na wiele pytań nie otrzymamy odpowiedzi. Gratuluję p, Krystyno - książka dostarczyła mi wielu wzruszeń.

    OdpowiedzUsuń

  7. Rzeczywiście, praca nad książką była mozolna i trzymała w ryzach moją wyobraźnię. Chciałam, aby w stu procentach była autentycznym przekazem, a jednocześnie napisana była w zgodzie z historią. W maju odbyłam podróż do Żółkwi, Lwowa, Krzemieńca, do miejsc, które odegrały tak wielką rolę w życiu mojej Mamy, Zofii. Moja Mama jeszcze żyje, ale już bardzo choruje. Przywiozłam jej z Żółkwi, z ogrodu, w którym przesiadywała jako dziewczynka, białe fiołki. Na ulicę Białą trafiłam bezbłędnie według wskazówek mojej Mamy. Żółkiew to nieduże miasto. Tyle, że ulica Biała nosi teraz nazwę Czajkowskiego. Ale dom, nieco przerobiony stoi, jest mały ogródek, jest sad, wszystko tak jak zapamiętała. Fiołki wykopałam, rosną teraz w moim ogrodzie, ale także w ogrodzie mojej córki. Koło się zamyka. Mój tata też żyje. Ma już dziewięćdziesiąt pięć lat, często rozmawiamy o przeszłości. Żyje też najmłodszy z braci, Janek, ten od psa Morusa. Pozostali już niestety odeszli. Nawet Marysia, ta, która urodziła się w trakcie ucieczki z Żółkwi. Odchorowałam te książki, chyba jeszcze na nie choruję. Dziękuję za miłe słowa. Krystyna Januszewska.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarz, który w żadnym stopniu nie nawiązuje do treści posta, nie przechodzi przez moderację. Zero tolerancji dla spamu.

Komentarze na temat są bardzo mile widziane. Konstruktywna krytyka również :)

Popularne posty z tego bloga

Aline Ohanesian - Dziedzictwo Orchana

Peety. Pies, który uratował mi życie.

Katarzyna Berenika Miszczuk - Ja, anielica [recenzja]

Obserwatorzy