John Grisham - Ława przysięgłych [recenzja]


W małym miasteczku w stanie Missisipi toczy się proces przeciwko spółce tytoniowej pozwanej przez wdowę po zmarłym na raka płuc palaczu. Nie chodzi w nim jedynie o miliony dolarów odszkodowania, ale o samą możliwość wydania wyroku korzystnego dla powódki, którego skutki mogłyby być katastrofalne dla koncernów tytoniowych, a lukratywne dla prawników reprezentujących powodów. Nie dziwi więc fakt, że żadna ze stron nie zamierza grać fair i nie przebierając w środkach chce skompletować korzystną dla siebie ławę przysięgłych. Po kilkuletnich przygotowaniach przeciwnicy wkraczają w decydującą fazę rozgrywki, czyli proces. Nie wiedzą, że na boisku pojawił się trzeci gracz...

Ława przysięgłych to szósta z kolei powieść Johna Grishama, wydana po raz pierwszy w 1996 roku. Biorąc pod uwagę wszelkie zmiany jakie zaszły przez ostatnie dwadzieścia lat nietrudno się domyślić, że niektóre zagadnienia będą dla czytelnika mniejszym lub większym zaskoczeniem. Nie wiem, czy sięgacie pamięcią do czasów, kiedy w telewizji i radiu emitowano reklamy papierosów? Kiedy miliony i miliardy dolarów stanowiły sumy absolutnie zawrotne i przeciętny człowiek miał problemy z ogarnięciem ich rozumem? Sięgając po tę powieść autora przenosimy się do lat 90-tych w USA, do czasów, w których opinia publiczna nie była jeszcze w pełni świadoma uzależniającego i rakotwórczego działania papierosów.

Być może obywatel palący kolejnego w swoim życiu papierosa nie wiedział, że wpadł w sidła nałogu, ale czy podobna niewiedza była udziałem producentów wyrobów tytoniowych, i czy jedno nie było ściśle powiązane z drugim? Z drugiej strony czy ktoś, kto palił trzydzieści lat po kilka paczek dziennie, nie powinien w przypadku choroby szukać najpierw winy w sobie? Przed takimi dylematami stanęła ława przysięgłych powołana do tego procesu. Walka toczyła się o zbyt dużą stawkę, by mógł on przebiegać swoim zwykłym torem. Bezstronność ławy leżała na sercu chyba tylko i wyłącznie biednemu sędziemu. Wszystko wskazywało na to, że będzie to najcięższy bój dla branży tytoniowej z tych dotychczas stoczonych, a ciosy poniżej pasa są w nim punktowane podwójnie. Nagle okazuje się, że ktoś wewnątrz ławy zna zasady tej gry. Pytanie brzmi: co oznacza dla niego zwycięstwo? 

Czy książka wciąga? Odpowiedz brzmi: od pierwszej do ostatniej strony. Choć fabułę można określić jako jednowątkową, skupiająca się głównie na przebiegu procesu, nie można jednocześnie narzekać na brak akcji. O pomyślny dla siebie wynik walczą bohaterowie z krwi i kości, pełni pomysłów, forteli, pozbawieni zahamowań i współczucia. Postaci to zdecydowanie mocna strona tej historii. Ponadto sprytnie porozstawiane na czytelnika pułapki, mylne tropy, powolne odkrywanie kart przez tajemniczego człowieka z ławy przysięgłych utrzymuje napięcie na ciągle wysokim poziomie. W tym miejscu muszę się Wam do czegoś przyznać - przed samym finałem nie wytrzymałam i... przeczytałam końcówkę. Trochę żałowałam mojej niecierpliwości, bo pewnie bez tej wiedzy zbierałabym w pewnym momencie szczękę z podłogi. Nie mogę pominąć narratora, którego specyficzny styl mocno mnie ujął. Relacjonował wydarzenia i zagłębiał się w psychikę postaci z lekko wyczuwalnym poczuciem humoru, co znacząco uprzyjemniało lekturę.

Jedyne przestoje w akcji były w momentach, w których głos na sali sądowej zabierali eksperci obu stron, przedstawiający swoje racje i argumenty. Choć chwilami ich wypowiedzi były ciut przydługie, to jednocześnie bardzo interesujące. Razem z ławą przysięgłych mogliśmy próbować dać się przekonać i mimo że wiedzieliśmy, która strona oszukuje, a która ma tylko nie do końca czyste intencje, to mimo wszystko nie dało się nie podziwiać kunsztu, z jakim ta misterna pajęczyna kłamstw została utkana.  Również samo poznanie przebiegu dobierania ławy przysięgłych od strony technicznej było dla mnie nie lada gratką. Czy ten system jest sprawny, zapewniający sprawiedliwy wyrok? Grisham chętnie udzieli Wam na to pytanie odpowiedzi.

Ta książka to gotowy materiał na filmowy hit i nie dziwię się, że została zekranizowana, szkoda tylko, że nie branża tytoniowa, a producent broni grają w nim rolę pozwanego. Z tego powodu pozostanę raczej przy pierwotnej, papierowej wersji tej historii. Dodatkowego smaczku dodaje fakt, że powieść oparta jest na autentycznych wydarzeniach. Dla lubujących się w thrillerach prawniczych i zakulisowych rozgrywkach książka będzie stanowić strzał w dziesiątkę.

Za egzemplarz recenzyjny dziękuję wydawnictwu Albatros.

Komentarze

  1. No właśnie, a ja najpierw obejrzałam film ;). I podobał mi się, choć szału nie było, bo mój partner siedział obok i marudził, że jest inaczej, niż w książce. Kiedyś z pewnością przeczytam, choć na razie mi się nie spieszy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziwię się Twojemu partnerowi. Oskarżenie branży tytoniowej było jak dla mnie sensem tej historii. O ile oskarżenie w tym przypadku ma sens - palacze w tamtych czasach nie wiedzieli, że nikotyna uzależnia i powoduje raka, o tyle oskarżenie producenta broni jak dla mnie jest naciągane.

      Usuń
  2. Nie znam pióra autora i póki co nie mam w planach zaznajomienia się z nim. Choć fabuła wydaje się być intrygująca, a i rozwiązanie budzi ciekawość :) Może kiedyś sięgnę po tę bądź inną książkę pisarza :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię książki oparte na autentycznych wydarzeniach, tytuł sobie zapisuję, a może i film kiedyś zobaczę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Grisham to autor, do którego nigdy nie mogę się przekonać. Mam jego książkę w ręku, a potem zawsze znajdzie się coś pewniejszego. Kurczę, muszę się w końcu do niego przekonać, bo mam wrażenie, że spodobają mi się jego książki :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Intryguje mnie ta książka - całe szczęście mam ją na półce ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. To dopiero musiały być emocje skoro podejrzałaś zakończenie! Mnie się chyba jeszcze tak nie zdarzyło, aż zazdroszczę doświadczenia :) Ogólnie nie przepadam za powieściami z wątkiem prawniczymi, książki Grishama raczej omijam, ale kurcze, jestem ciekawa szczegółów tej sprawy. Zwłaszcza że to historia oparta na prawdziwych wydarzeniach. Ciekawi mnie też wątek świadomości, że palenie jest szkodliwe, bo aż trudno uwierzyć, że w połowie lat 90. ludzie nie mieli tej świadomości. Mnie się wydaje, że "od zawsze" wiadomo, że palenie jest szalenie niezdrowe, więc ciekawie będzie spojrzeć na tę kwestię z innej perspektywy. Podsumowując, chyba będę musiała przeprosić się z Grishamem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za nagromadzenie słowa "ciekawie", nie wiem co mi się stało :P

      Usuń
  7. Kocham thrillery prawnicze, a gdy są oparte na faktach, to już całkowicie! Pochłaniam je.Ta pozycja czeka tylko w kolejce, już ją zakupiłam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ach, zastanawiałam się nad tym tytułem, ale moje ostatnie spotkanie z Grishamem było takie średnie ("Demaskator") i wahanie sprawiło, że nie zdecydowałam się na lekturę. Po Twojej recenzji wnioskuję jednak, że mogłaby mi się ta powieść spodobać, tym bardziej, że tak bardzo nie mogłaś doczekać się rozwiązania :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Wzięłaś się za Grishama? Klasyka przez duże K. Wielbicielom gatunku z pewnością można polecić.

    OdpowiedzUsuń
  10. Na początku trochę się zdziwiłam, bo pomyślałam sobie "To co, facet nie wiedział, że papierosy szkodzą?", ale kiedy wyjaśniłaś, że akcja toczy się w latach 90. to od razu wszystko mi pojaśniało :) I powiem Ci, że książka wydaje się naprawdę ciekawa, z wielką chęcią przeczytałabym coś takiego. Chyba nie jest podobna do niczego, z czym wcześniej się zapoznawałam. Z pewnością będę miała ją na uwadze przy dobieraniu następnych lektur ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Brzmi super, thrillery prawnicze zawsze z przyjemnością oglądam na ekranie, książki jeszcze nie czytałam o tej tematyce, ale jest mi ona bliska, więc na pewno bliżej przyjrzę się tej książce :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Grishman robi klimat który wciąga:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Mam właśnie za sobą książkę o innym kontrowersyjnym procesie i strasznie ją wymęczyłam, więc chyba za tę historię podziękuję, nawet jeśli tutaj wyszło wciągająco. Na razie muszę zmienić klimaty. ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Myślę, że to lobby tytoniowe nie dopuściło do dochowania wierności książce. Wiadomo, film ma większy zasięg i nie daj Boże wpłynęłoby to na sprzedawalność ich wyrobów... i tak dalej. Książkę czytałam już całe lata temu i pamiętam, jak wkurzała mnie ta zmiana w filmie...

    Pozdrawiam,
    Ewelina z gry-w-bibliotece.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  15. Możliwe, że przypadłoby mi to do gustu!

    OdpowiedzUsuń
  16. Czytałam tę książkę lata świetle temu i bardzo miło wspominam. Podobały mi się pierwsze książki Grishama, kolejne już do mnie nie przemawiają.

    OdpowiedzUsuń
  17. Thriller prawniczy to gatunek mojego męża - ale filmowy, bo od książek stroni, jakby były jakąś zarazą :D Niemniej jednak dawno nie czytałam powieści, która porwałaby mnie dosłownie od samego początku. Chciałabym więc przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  18. Trudno nam nie podpisać się pod każdym słowem Twojej recenzji. :) "Ława przysięgłych" to książka, która wciąga w misternie tkaną intrygę już od samego początku i jest jedną z tych, których nie odkłada się na potem. Jeśli jednak ktoś nie czytał - zachęcamy do nie zaglądania do zakończenia! Zbieranie "szczęki z podłogi" murowane! ;) Świetna recenzja!

    OdpowiedzUsuń
  19. Mam słabość do Grishama. Czytam wszystko jak leci, ale "Ława przysięgłych" jest według mnie jedną z najlepszych jego książek.
    Emocjonująca, obnażająca słabości amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości.
    Uśmiałam się z Twojej niecierpliwości. No tak nie móc wytrzymać ;-)?! Ja, choćby mnie skręcało, nie podglądałabym, co będzie dalej. Ale musiałaś bić się z myślami, czy to zrobić :-P.

    OdpowiedzUsuń
  20. Hej!
    Ja niedawno kupiłam książkę "Ława przysięgłych" tyle, że z okładką, na której są postaci z filmu o tym samym tytule.
    Film oglądałam daaawno temu, więc już go nie pamiętam za bardzo, ale mam chęć obejrzeć ten film, ale po przeczytaniu książki.
    Dopiero przeczytalam około 307 stron i stwierdzam, że jak na razie nie narzekam, bo książka jest interesująca, ale jednak bywały momenty, które troche nudziły. Między innymi te przesluchania na sali dotyczace tytoniu itp. nieco się dłużyły, ale źle nie jest.
    Bardzo polubiłam postać Nicholasa (w szczególności, gdy w filmie gra go J. Cusack).
    Jak przeczytam do końca, to wypowiem się, czy final tej calej rozprawy mnie zaskoczył, czy nie.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarz, który w żadnym stopniu nie nawiązuje do treści posta, nie przechodzi przez moderację. Zero tolerancji dla spamu.

Komentarze na temat są bardzo mile widziane. Konstruktywna krytyka również :)

Popularne posty z tego bloga

Aline Ohanesian - Dziedzictwo Orchana

Peety. Pies, który uratował mi życie.

Katarzyna Berenika Miszczuk - Ja, anielica [recenzja]

Obserwatorzy