Jędrzej Pasierski - Dom bez klamek


Brzydki, szary grudzień i zniszczony, przeznaczony do likwidacji oddział psychiatryczny - brzmi wystarczająco klimatycznie? Jeśli nie, to dołóżmy do tego denata z rozprutym brzuchem i krąg podejrzanych, który wbrew pozorom wcale nie jest taki wąski, nieprzyjaznego ordynatora i znikającą w niewyjaśnionych okolicznościach pielęgniarkę. A, nie zapominajmy o niezdrowym zainteresowaniu mediów, naciskach z góry na jak najszybsze wyniki i coraz bardziej skomplikowanym śledztwie. O takim szczególe, jak sypiące się życie osobiste pani podkomisarz próbującej znaleźć mordercę nie wspomnę. Jędrzej Pasierski stworzył nastrój dla rasowego kryminału - czy w pełni go wykorzystał? 

Mówiąc szczerze, podchodziłam do tego tytułu z dużą ostrożnością. Odnosiłam wrażenie, że lektura może obfitować w makabryczne sceny - morderstwo na oddziale psychiatrycznym na taki właśnie klimat mi wyglądało. Bardziej stereotypowo myśleć pewnie byłoby ciężko, ale Dom bez klamek to debiut autora, więc mogłam się spodziewać właściwie wszystkiego. Ostatecznie zdecydowałam się na lekturę ze względu na wydawnictwo, Czarne to jednak Czarne, a i gatunkowo miał to być jednak kryminał, nie horror.

Zacznę od tego, że od samego początku lektury czułam się traktowana poważnie. Co mam na myśli? Pani podkomisarz od wejścia na oddział zaczęła pracę, która jak dla mnie wyglądała na bardzo realistyczną. Błędy, które w trakcie śledztwa popełniła, robiły wrażenie takich, jakie rzeczywiście mogłyby zdarzyć się w prawdziwej policyjnej robocie. Nic tu nie było zrobione na siłę, przekombinowane, nic nie raziło w oczy jakimkolwiek naciąganiem, byle tylko zakręcić trochę w fabule.  Ta sama z siebie była odpowiednio zawikłana, a jednocześnie przy finałowej scenie wszystko logicznie z siebie wynikało. Takie podejście do tworzenia fabuły mi się podoba, takie traktowanie czytelnika doceniam. 


Warstwa obyczajowa dotycząca życia prywatnego Warwiłow była odpowiednio rozbudowana, nie przesłaniała jednak głównego wątku. Podkomisarz to postać, do której być może jakoś wybitnie się nie przywiążemy, ale będziemy jej kibicować. Jej życie osobiste, jak przystało na ten gatunek rzecz jasna było w opłakanym stanie, ale tym stanem autor potrafił zaciekawić czytelnika. W ostatecznym rozrachunku po kontynuację serii można sięgnąć wyłącznie ze względu na dalsze losy Niny, a to według mnie kolejny duży plus. Jedyne, do czego można się przyczepić to fakt, że Warwiłow była piękna. I nie, nie jestem zazdrosna, dlatego że wszyscy płci przeciwnej w książce musieli ten podniosły fakt zauważać niemal na każdym kroku. Przeszkadzało mi to dlatego, że w pewnym momencie zrobiło się ciut powtarzalnie. Na całe szczęście Nina nie była przy tym próżna, bo tego mogłabym jej nie wybaczyć:)

Pozostali bohaterowie nie robili za dekoracje, których zadaniem byłoby stanowić tło dla policjantki. Podobał mi się fakt, że ich wzajemne relacje nie ograniczały się tylko do wymiany informacji dotyczących śledztwa. Wszelkie konflikty, uszczypliwości czy nawet ich stosunek do kobiety na tym określonym stanowisku, jakie zajmowała główna bohaterka, dawały powieści kolejne, solidne punkty podparcia dla wielowarstwowej fabuły. W ostatecznym kształcie wyszła z tego niczego sobie konstrukcja.

Podsumowując, Dom bez klamek to początek serii, na którą zdecydowanie powinni zwrócić uwagę wszyscy miłośnicy kryminałów. Gdybym miała opisać go jednym słowem, byłoby to "porządny". O ilu książkach z tego gatunku ostatnimi czasy można tak powiedzieć?

Komentarze

  1. Jestem szczęśliwą posiadaczką tej książki i już niebawem się za nią zabiorę. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Zachęcasz i to bardzo, zwłaszcza informacją, że nic nie jest przekombinowane, że wszystko jest logiczne. Klimat trochę mroczny, ale ostatnimi czasy w takich lekturach się zaczytuję, więc być może ta dołączy do tego grona. Jak nie teraz, to kiedyś na pewno :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może kiedyś będziesz miała okazję to przeczytasz:)

      Usuń
  3. Ostatnio głośno o tej książce w blogosferze i na IG. Oczywiście mam ją w planach i cieszy mnie fakt, iż tak dobrze ja oceniłaś.

    OdpowiedzUsuń
  4. Już samo miejsce zbrodni jest straszne, idealne tło pod horroru, dlatego z dystansem podchodziłam do tej książki. Cieszę się jednak, że nie ma w nim drastycznych opisów, bo chyba mam za słabe nerwy na takie rzeczy! :D Plus za to, że autor przygotował się i nie stworzył historii na siłę! Myślę, że sięgnę po powieść, ale bliżej jesieni, żeby było bardziej klimatycznie, gdy plucha będzie za oknem! ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też właśnie długo ten szpital wstrzymywał przed lekturą, ale niepotrzebnie :)

      Usuń
  5. Nie często sięgam po kryminały, choć ostatnio kilka natrafiłam na swojej czytelniczej drodze. Były jednak przeciętne. Wspominasz, że tutaj książka wypada obiecująco. Może więc sięgnę, jeśli będę miała ochotę na takie klimaty.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czy wspominałam już kiedyś, że uwielbiam, jak akcja dzieje się w zakładzie psychiatrycznym? :P Horrory (film) przede wszystkim, ale i kryminałem nie pogardzę. Nawet ostatnio naszła mnie ochota na jakąś historię z trupem w tle ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tego jeszcze nie wspominałaś:) ale muszę Cię uprzedzić, że jeśli chodzi o szpital, to w zasadzie poza trupem to nie za wiele tej akcji tam się dzieje.

      Usuń
  7. Szukam raczej książek zaskakujących bądź takich, które wywołują emocje, jednak taka "porządna" pozycja nie brzmi źle. ;))

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem ciekawa tej pozycji. Cieszę się, że nie została przekombinowana i oddaje rzeczywistość :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Co prawda czytam bardzo mało kryminałów, ale zawsze doceniam porządną fabułę :) Jeśli kiedyś nabiorę ochoty na ten gatunek, to wezmę tę książkę pod uwagę :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarz, który w żadnym stopniu nie nawiązuje do treści posta, nie przechodzi przez moderację. Zero tolerancji dla spamu.

Komentarze na temat są bardzo mile widziane. Konstruktywna krytyka również :)

Popularne posty z tego bloga

Aline Ohanesian - Dziedzictwo Orchana

Peety. Pies, który uratował mi życie.

Katarzyna Berenika Miszczuk - Ja, anielica [recenzja]

Obserwatorzy