Krzysztof Koziołek - Imię Pani [recenzja]


Grudzień 1934 roku. Komisarz kryminalny Gustav Dewart przebywa na urlopie w opactwie benedyktynów. Pobyt w tym miejscu miał mu pomóc zebrać siły po ciężkim okresie w życiu osobistym, jednak monotonia tego miejsca zaczyna mężczyznę nużyć. Okazuje się, że Dewart znalazł się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, ponieważ w opactwie i jego okolicach zaczyna następować seria nieszczęśliwych wypadków ze skutkiem śmiertelnym. Komisarz nie wierzy w przypadki i postanawia dowiedzieć się, co tak naprawdę przydarzyło się zmarłym. Na pewno nie pomoże mu w tym miejscowa policja ani okoliczni mieszkańcy. A kto będzie mu przeszkadzał?

Kryminał retro brzmi jak muzyka dla uszu dla kogoś zakochanego w kryminalnych zagadkach i książkach historycznych. Dodatkowo akcja toczy się na na Dolnym Śląsku, w czasach, kiedy Krzeszów, w którym leży opactwo benedyktynów (współcześnie cystersów) nazywał się Grüssau, a po ulicach jeździły automobile, także lektura od strony umiejscowienia akcji w czasie jest jednym wielkim wabikiem na właśnie takie jak moja duszyczki. 

Kiedy research wejdzie za mocno

W tego typu historii ważny jest bez wątpienia klimat. Jeśli czytam o świecie sprzed kilkudziesięciu lat, chcę poczuć, że przeniosłam się w inny wymiar, a bohaterowie żyją w odmiennej od mojej rzeczywistości. Tego nie da się osiągnąć bez odpowiedniego przygotowania i wielu godzin spędzonych nad źródłami, i autor z pewnością oddał wiernie świat lat trzydziestych. Czas akcji to jedno, ale jest coś jeszcze. Krzysztof Koziołek na pewno nie boi się słowa research. Powiedziałabym nawet, że to research boi się Krzysztofa Koziołka. W trakcie lektury zostałam po prostu przytłoczona ogromem informacji o miejscu akcji - sklepieniach budowli, zwieńczeniach budowli, przebudowach, datach powstania i tak dalej i tak dalej. Tych wtrąceń było jak na mój gust za dużo - kiedy ktoś kogoś śledzi, a wątek zostaje przerwany opisem powstania linii kolejowej na trzy akapity, ciężko nie wybić się z rytmu. Z jednej strony poznałam okolicę i samo opactwo niemal jak własną kieszeń - z drugiej zaś ta wiedza nie była mi w takim stopniu potrzebna.

Opanowana fabuła

Pomału jednak wygrzebałam się spod tej lawiny szczegółów, by podążać razem z Dewartem w poszukiwaniu przyczyn śmiertelnego pecha nękającego nagle mnichów. Niestety albo i stety narrator trzecioosobowy podążał razem z głównym bohaterem, więc nie podpowiedział mi nic ponad to, co wiedział sam komisarz. Wątek kryminalny został poprowadzony fenomenalnie, a nawarstwienie różnych spraw uniemożliwiające odkrycie głównych autorów zdarzeń w Krzeszowie utrzymywało zaintrygowanie na wysokim poziomie do samego końca. Bardzo odpowiadała mi też praca śledcza, jaką wykonywał Gustav; spokojne, metodyczne śledztwo skupione na analizie i dedukcji. Takie historie lubię najbardziej - skomplikowane, nieoczywiste, pełne fałszywych tropów i nakładających się na siebie elementów, które jeszcze bardziej zaciemniają obraz. Warunek jest jeden - autor musi mnie przekonać, że sam się w tych zawiłościach nie pogubił, i Krzysztof Koziołek niewątpliwie dowiódł, że panował nad fabułą od początku do końca.

Bo ja jestem komisarzem

Na uwagę zasługują również sami bohaterowie, którzy poza Dewartem biorą udział w tej historii, czyli mnisi i zwykli mieszkańcy, z którymi styczność miał nasz bohater. To dzięki nim i ich zachowaniu został zbudowany klimat książki, czyli przebywania razem z komisarzem w opactwie położonym na prowincji. Jednak najbardziej moją uwagę zwrócił miejscowy komendant żandarmerii. Razem z Dewartem stanowili idealny przykład animozji nękających poszczególne jednostki policji chyba od zarania dziejów, a w Imię Pani konflikt bo ja jestem komisarzem kontra bo my tu na prowincji był po prostu zabawny. Dodatkowo od początku komendant Walsleben, a raczej coś w jego reakcjach podpowiadało mi, że mogę oczekiwać z jego strony jakiejś niespodzianki. Czy miałam rację? Tego dowiecie się sami sięgając po lekturę.

Te detale

Na sam koniec wspomnę jeszcze o jednej ważnej rzeczy, za którą autorowi należą się słowa uznania. Krótko mówiąc - kiedy ktoś tu dostał w gębę, to na drugi dzień miał ją obitą. Jeśli kulał dzień wcześniej, noga w cudowny sposób nie zdrowiała akapit później. Kiedy ktoś leżał w śmierdzącej ekskrementami celi, to cuchnął, dopóki się nie ogarnął. Ktoś powie, że to szczególiki. Ja, cytując klasyka powiem: to są właśnie te detale, na które wielu czytelników zwraca uwagę i z mojej strony zawsze zostają docenione.

Ostatecznie jestem z lektury zadowolona, a pozytywy zdołały odgrzebać mnie spod szczegółów i przekonać do siebie na tyle, żebym to na nich skupiła swoją uwagę. Dajcie znać, czy wybieracie się do benedyktynów by poznać komisarza Dewarta w akcji:)

Za książkę do recenzji dziękuję autorowi.



Komentarze

  1. Jestem ciekawa tej książki bo nigdy nie czytałam kryminału retro.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też już bardzo dawno nie miałam podobnej książki w rękach:)

      Usuń
  2. Chciałabym przeczytać tę książkę, coraz bardziej mnie kusi. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo chętnie skuszę się na retro kryminał. W sumie lubię ten typ powieści, a okazuje się, że sięgam po niego stanowczo za rzadko, bo u mnie dominują historie o zbrodni rozgrywające się współcześnie. Początkowo trochę przestraszyłam się jak wspomniałaś, że autor wplótł tyle szczegółów architektonicznych i urbanistycznych, ale skoro zagadka jest nieoczywista, a autor wszystkie wątki ma pod kontrolą to daję powieści zielone światło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wątek kryminalny bardzo mi się podobał:) wplecione szczegóły z tego co widziałam po innych recenzjach tylko mnie przeszkadzały, to znaczy przeszkadzała mi ich ilość. Może Ty odbierzesz je inaczej:)

      Usuń
    2. Chętnie sprawdzę jak to ze mną będzie :)

      Usuń
  4. Jakby wpadła w moje ręce to bym przeczytała, ale nie jest to moim priorytetem ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Raczej sie nie skusze. Retro kryminaly raczej do mnie nie przemawiaja. Jednak napisalas swietna recenzje, ktora sie czyta z przyjemnoscia.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam w planach tę książkę, ale najpierw muszę ją w końcu znaleźć :)

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja podziękuje. Ostatecznie nie mam ochoty na te powieść.

    OdpowiedzUsuń
  8. Kryminał w stylu retro? Biorę! Moje klimaty!

    Pozdrawiam,
    Lady Spark
    [kreatywna-alternatywa]

    OdpowiedzUsuń
  9. Niezbyt często sięgam po powieści z takim klimatem, ale nie miałabym nic przeciwko, by w moje łapki trafiało ich więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Myślałam już wcześniej o poszukaniu tej książki, ale do tej pory jakoś na myśleniu się skończyło. Nie ciągnie mnie do niej aż tak mocno, żebym całkiem zmieniała najbliższe plany, ale z drugiej strony jestem ciekawa czy taki retro kryminał by mi przypadł do gustu. Zwracam uwagę na szczegóły i lubię, gdy śledztwo jest metodyczne, a nie oparte na przeczuciach i przypadkach, więc mogłaby mi się ta powieść spodobać :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie znam jego twórczości, ale widzę, że warto :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Czytałam, jak dla mnie super :) Wiosną chcę pojechać do Krzeszowa! :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarz, który w żadnym stopniu nie nawiązuje do treści posta, nie przechodzi przez moderację. Zero tolerancji dla spamu.

Komentarze na temat są bardzo mile widziane. Konstruktywna krytyka również :)

Popularne posty z tego bloga

7 błędów, które popełniłam w ciągu dwóch lat prowadzenia bloga książkowego

Mario Puzo - Ojciec chrzestny [recenzja]

Truchlałam w środku. Luke Dittrich - Eksperyment [recenzja przedpremierowa]

Obserwatorzy